środa, 5 listopada 2014

Indie: Jaipur 2


Droga do Jaipuru z Agry trwała 5 godzin, które upłynęły pod hasłem: "Jemy!". Nie zdążyliśmy dobrze usiąść, a już wnoszono pierwsze danie... nie zdążyliśmy dobrze zjeść pierwsze, a już wnoszono drugie.... nie zdążyliśmy... i tak przez 5 godzin!!! Dobrze, że pociąg nie miał opóźnienia...







Jaipur przywitał nas natarczywym taksówkarzem, który szedł za nami jakieś 500 metrów, aby w końcu dopiąć swego i za dobrą cenę dowieźć nas do hotelu. W drodze pokazał nam swój zeszyt gdzie miał rekomendacje od wielu narodowości. Oczywiście wybadał wcześniej skąd jesteśmy i rozpoczął od pokazywania rekomendacji od Polaków - to się nazywa rozpoznanie rynku. Nasze tłumaczenia dotyczące ostrożności nazwał krótko: "tu jest Jaipur!", a w Delhi są "Bastards". Oczywiście na koniec próbował nam sprzedać całodniową wycieczkę...
Tymczasem hotel przywitał nas płatkami kwiatów sypanymi na nas przez młodą Hinduskę w czasie wchodzenia oraz założeniem Pawłowi na szyje naszyjnika z kwiatów i namalowaniem kropki między oczami. Sam hotel zachwycał także wyjątkowym wystrojem i genialną ceną.








Cały następny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Jaipuru wraz z kierowcą tuk-tuka, wynalezionym przez hotel. Podobno sprawdzony przewodnik z dwudzisto-kilku letnim doświadczeniem. No i rzeczywiście gadał, gadał i gadał jak najęty, ale nie z nami, tylko jakby był najęty przez hindusów. Gadał z każdą napotkaną osobą, gorączkował się, opowiadał coś po hindusku, pokazywał na gazety, ale o zabytkach nie wspominał. Gadał tak dużo, że momentami musieliśmy czekać lub dość ostentacyjnie dawać znać, że warto już jechać, lub wprost zachęcać do startu. Ten jednak bez wyrzutów sumienia dalej sobie gadał, aż skończył dłuuuuuugą myśl i ruszał dalej.













W pierwszej kolejności zwiedziliśmy fort Amber, choć początkowo naszą uwagę przyciągnął mur "chiński", który go otacza.






Fort Amber - idealna forteca dzięki usytuowaniu na wzgórzu z pięknym zespołem pałaców, pawilonów, ogrodów i świątyń.






















Z fortu Amber było całkiem blisko do miejsca gdzie można wybrać się na przejażdżkę na słoniach. W sumie to takich miejsc jest kilka, ale my wyczytaliśmy, że miejsce do którego się wybieramy jest nieco droższe, ale słonie są tam bardzo dobrze traktowane. I rzeczywiście ogromna przestrzeń, wiele słoni, możliwość karmienia, wspólnego malowania obrazów, zapisania się na wolontariat i wiele wiele innych. My mieliśmy przyjemność wybrać się na spacer wraz ze słoniem (słonicą - z pozdrowieniami dla feministek) o imieniu "Tancerka".










Dalej udaliśmy się do Monkey Temple, która jest opanowana przez małpy oraz oczywiście przez naciągaczy i hmmm... sprzedawców "wszystkiego" (naciągaczynie i sprzedawczynie - z pozdrowieniami dla... ;) ). No, ale w sumie tak to opanowane są całe Indie. Z świątyni rozciąga się przepiękny widok na miasto.









Wieczór upłynął nam w obserwowaniu zachodzącego słońca z dachu naszego hotelu i słuchaniu dobiegających z oddali dźwięków trwającego festiwalu.







Następny dzień to piesze zwiedzanie dzielnicy Pink City z czego przygotowaliśmy foto-relacje:

















































































1 komentarz: