poniedziałek, 29 września 2014

Indie: Mumbai 1


Lotnisko w Mumbaju przywitało nas dywanami oraz pięknymi obrazami i rzeźbami. Samo lotnisko niczym nie przypomnia, tego co czeka na zewnątrz. Jest nowoczesne, piękne i dobrze zorganizowane. Na lotnisku mieliśmy międzynarodową śmietankę. Właśnie wylądowały samoloty z Afryki, Kuwejtu, Dubaju, więc mieliśmy Afrykańczyków ubranych niczym wódz plemienia ze swoją świtą, wyznawców najróżniejszych religii od Panów całych w bieli po zamaskowane Panie całe na czarno. Paweł przyglądał się bez przerwy Paniom "Ninja", Paweł zawsze chciał być Ninją!










Z lotniska ruszyliśmy taksówką do Sassoon Docks. Droga trwała około godziny, a po drodze mijaliśmy dzielnice biedy. Ze względów etycznych postanowiliśmy, że nie będziemy fotografować biedy. Pojawi się tylko jedno zdjęcie z biedą w tle, ale to innym razem...


Nasz taksówkarz nie potrafił znaleźć miejsca docelowego dzięki czemu, w czasie gdy on podpytywał o drogę, udało nam się usłyszeć rozmowę dwóch Polaków przy taksówce:
- O co mu chodzi?! Dostał 500 rupii!


Dodatkowo okazało się, że pokazanie miejsca na mapie w przewodniku jest niewystarczające, bo "lokalsi" nie potrafili jej odczytać i tylko wymienienie nazwy miejsca docelowego pomagało.

Gdy dojechaliśmy do portu zaraz po wyjściu z taksówki zaczeło padać i był to ostatni deszcz jaki nas spotkał w Mumbaju. Następne dni były już tylko upalne. Tak jakby pogoda chciała, żebyśmy załapali się na wszystko, w tym także na kończącą się porę deszczową. Padało 5 minut.
Do portu dojechaliśmy spóźnieni i nie mieliśmy okazji zobaczyć spływających z morza kutrów (one spływają około 5:00), bo o 6:00 były już zacumowane. Teraz mężczyźni stali przy wielkich misach wypełnionych najróżniejszymi rybami i owocami morza, a kobiety ubrane w najróżniejsze kolory sari uwijały się nosząc na głowie miski z rybami. Panował duży ścisk, a cała scena przypominała Pawłowi licytację na amerykańskiej giełdzie. Byliśmy tam jedynymi białymi, co powodowało, że przyciągaliśmy wzrok i ździwienie oraz szybko dano nam do zrozumienia, że nie wolno tu robić zdjęć.






Dalej spacerem doszliśmy pod hotel Taj Mahal imponującego urodą i wielkością.

Oprócz mnie była tu też Hillary Clinton i Barack Obama.


Na przeciwko hotelu znajduje się Gateway of India punkt startowy wycieczek i początek... darmowego kursu asertywności. Jeśli ktoś chciałby stać się bardziej asertywny to nie ma lepszego i szybszego sposobu niż wizyta w Indiach. Otrzymuje się kropkę między oczy, kwiaty na rękę, propozycję kupna marihuany lub haszu, zrobienia zdjęcia pod pamiątkowym miejscem i przede wszystkim zwiedzenia miasta z lokalnym przewodnikiem. Wszystko zaczyna się tak samo, skąd jesteśmy, jak mamy na imię, podanie ręki itd., czasem wprost czego nam trzeba... czasem od deklaracji, że jest tylko studentem, który chce ćwiczyć angielski i NIE jestem przewodnikiem, ale dla nas za niewielką opłatą może zrobić wyjątek...



Dalej trwał długi spacer ulicami Mubaju w kierunku hotelu, którego łatwo nie było znaleźć. Ciężki plecak i upał dawały we znaki. Co do odczucia pogody to można to porównać do sauny. Sauna podobno jest zdrowa, choć mówią, że maksymalnie 3 razy z rzędu, ciekawe jak to się ma do 12 godzin dziennie... Niedawno zmarły świetny aktor Robin Williams mówił, że każdego dnia bierze lodowaty prysznic od rana, dzięki czemu nic gorszego go w ciągu dnia nie spotka. W Indiach lodowaty prysznic to jedna z najlepszych chwil...


Dalej udaliśmy się coś zjeść i spotkaliśmy "przypadkowego" mieszkańca Mumbaju, który od standardowych pytań "skąd jesteśmy?", "na jak długo przyjechaliśmy?" itd. Zaprowadził nas do bezpiecznej restauracji, z przerwą na zaprzyjaźniony sklep z biżuterią gdzie mogliśmy wymienić dolary. W restauracji pomógł nam wybrać rekomendowane danie i złożyć zamówienie. Jedzenie było bardzo smaczne. Oczywiście za pokaźną sumę zaproponował nam zwiedzenie całego miasta w... 3 godziny. Odmówiliśmy...

Blisko znajdowało się Muzeum Księcia Walii kuszące przepięknym budynkiem. 3 godziny zwiedzania z wyjątkiem chwili odpoczynku od tłoku i wszechobecnych "przewodników" nie zaoferowały nam nic ciekawego. Z całej historii i kultury Indii Paweł zrobił zdjęcie obrazowi faceta leżącego na tygrysie którego liże pies...
Paweł lubi kabaret Łowcy.B więc to trochę wyjaśnia...


Dalej nie wiem jak to możliwe, że mieliśmy jeszcze siłę chodzić, ale poszliśmy na spacer do Marine Drive. Nazywana jest także Queen's Necklace ze względu na to, że po zachodzie słońca wygięty łuk promenady pięknie świeci światłami ulicy. Tu też dostaliśmy propozycję zagrania w filmie z Boolywoodu – jednak ostrzeżenie, że czasem można zamiast tego zostać wywiezionym i okradzionym spawiło, że pierwszego dnia podróży nie zdecydowaliśmy się zostać gwiazdami ekranu. Po drodze spróbowaliśmy pysznego, słodkiego i orzeźwiającego soku z trzciny cukrowej.






Kolację zjedliśmy w modnej jak się później okazało kawiarni, która była raczej miejscem gdzie można dobrze zjeść i się napić. Nam ta knajpka przypomniała kubański klimat, ale nie byliśmy jeszcze na Kubie, więc nie możemy być pewni.



Jeszcze tylko zabezpieczenie pokoju na noc i możemy spać spokojnie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz