wtorek, 23 grudnia 2014

Nepal: Kathmandu, Nagarkot, Bhaktapur

 


Do Kathmandu dojechaliśmy lokalnym autobusem dzięki czemu kolejny raz zaoszczędziliśmy i zamiast spędzać czas w klimatyzowanym z telewizorem i zachodnimi turystami poznawaliśmy obyczaje lokalnych mieszkańców. Natomiast już po przyjeździe postanowiliśmy zamieszkać na Thamelu czyli najbardziej turystycznej dzielnicy gdzie wiele się dzieje. Jeszcze tego samego wieczoru postanowiliśmy uczcić powrót z gór i wybraliśmy się do najlepszej i najdroższej knajpy w dzielnicy i zasiedliśmy przy muzyce na żywo zamawiając piwko i chickenburgera. Paweł otworzył laptopa i kontynuował pisanie książki, ale długo to nie trwało... bo zamiast kurczaka przynieśli mu hamburgera i po chwili ta najlepsza knajpa na Thamelu zaoferowała nam bieg do hotelu i... znacie te amerykańskie przerysowane komedie co jak ktoś wymiotuje to leci jak z węża strażackiego i nawet może celować na 1,5 metra i nie uronić ani kropelki... no to tak to wyglądało, ale pewnie nie chcecie tego słuchać to powiem tylko na zakończenie, że z dupy to leciało jak z szlałfu ogrodowego. Tylko nie takiego na działce, ale takiego w ogrodzie nowobogackich - z konkretnym ciśnieniem. Dobra, dobra kończę...
 
No wiec następne dni Paweł nie wychodził daleko poza hotel i był na diecie wodno-sucharowej. Gdy w końcu Paweł doszedł do siebie, czyli mniej więcej po jakiś 3 dniach to postanowiliśmy trochę pozwiedzać stolice. Chodziliśmy po wąskich uliczkach, wychodząc daleko poza turystyczne miejsca, oglądaliśmy targowiska, bazary. Odwiedziliśmy też świątynię Swayambhunath zwaną Monkey Temple. Wymagało to wejścia bo długich i stromych schodach, ale dzięki temu można było podziwiać całą panoramę Kathmandu. Świątynia ta jest też ewidentnie miejscem spotkań par, bo można było spotkać wielu lokalnych randkowiczów. Jedna z takich par zatrzymała nas na 5 minut przed miejscem, które chcieliśmy sfotografować i w sumie nie czekalibyśmy, bo miejsce nie było tego warte, ale pokaz który chłopaka robił przez 5 minut! Przez 5 minut pozował do zdjęć opierając się raz to prawą ręką,  raz lewą, a to dwoma, by zaraz złapać dwoma końcami palców kurtkę. Jego partnerka tylko co chwile pokazywała mu efekt zdjęcia i grzecznie starała się być lepszym fotografem. Szkoda, że nie też zrobiliśmy mu więcej zięć, ale Nepalskiego modela znajdziecie na zdjęciach. W ogóle relacje kobieta-mężczyzna w Azji to miejsce na zupełnie osobny wpis. Spotykamy np. azjatycką parę na spacerze gdzie w czasie deszczu kobieta niesie za facetem parasol idąc jeszcze krok za nim! Noszenie przez kobiety za facetów zakupów to wręcz oczywiste. Ale za to jakie one są zdziwione jak je Paweł pierwsze przez drzwi wpuszcza. A bekanie jest tu na porządku dziennym. I mówiąc bekanie nie mówię tu o delikatnym beknięciu pod nosem. To samo dotyczy ziewania. Wyobraźcie sobie jak można ziewając krzyczeć to będziecie wiedzieć jak wyglądał wczoraj Azjata na przystanku autobusowym. Nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi.
 
Na samym końcu świątyni znaleźliśmy fontannę z puszka na monety jako celem dla turystów którzy "na szczęście" próbowali trafić monetą, a tuż obok Nepalki sprzedawały gotowe zestawy dziesięciu monet. Niezły interes...
 
W ogóle tego dnia było to miejsce ciekawe, bo na samym końcu kręcono film. Film z jednym superbohaterem, kilkoma rzezimieszkami i scenami walki... po Nepalsku. My spędziliśmy tam z 30 minut a Wam załączamy relację foto i wideo. Hitem jest Pan z kocem na głowie ;)
 
Wieczory mijały nam w turystycznych knajpach z muzyką na żywo, międzynarodowym jedzeniem, a raz nawet trafiliśmy do japońskiej knajpy gdzie jednak Paweł sprawił nie lada wyzwanie kucharzowi, bo zamówił z menu "Krewetki w Tempurze". Skończyło się tym, że nepalski kucharz musiał wyjąć i chwilę postudiować notatki, a Paweł znowy zastanawiał się czy nie skończy się to zatruciem. Nie zakończyło się zatruciem, ale to może dlatego, że danie z temperą to niewiele miało wspólnego.
 
Ostatnie dni w Kathamnadu to nagrodzenie Plecaka flagami odwiedzonych już Państw. Wygląda teraz fajnie, że aż jestem trochę zazdrosny! Dalej zgodnie z zapowiedziami postanowiliśmy wybrać się do Nagarkotu, gdzie dowiedzieliśmy się, że jest możliwość zobaczenia Mont Everestu. Wiedzieliśmy że z tego punktu widokowego można zobaczyć tylko wierzchołek i tylko przy dużej dawce szczęścia jeśli pogoda pozwoli, ale postanowiliśmy wyjechać z Kathmandu z racji smogu, który stał się nie do zniesienia. Ustaliliśmy następnym razem jak tu przyjedziemy to będziemy chodzić w masce.
 
Na koniec jeszcze postanowiliśmy wszystkie zimowe rzeczy i kilka zbędnych wysłać do polski. Poczta główna w Nepalu wygląda... tak jak można wyobrazić sobie pocztę główną w Nepalu. Wypełnia się druk, pokazuje dokładnie wszystko co się wysyła, a to dokładnie jest sprawdzane i obmacywane, następnie na kartce druku należy wpisać co się wysyła i o jakiej wartości. Dalej dokonać opłaty za przesyłkę i spakowanie w kartony międzynarodowych firm kurierskich trzeciego lub czwartego już użytku. Skąd oni je biorą? Później pani nawleka materiał na paczkę, który sprawnie zszywa, a my po chwili mamy ją zaadresować. Ostatnim etapem jest przybicie oficjalne pieczęci przez czekającego na to Nepalczyka... od świeczki.
 
W dniu wyjazdu do Nagarkotu postanowiliśmy od rana odwiedzić jeszcze buddyjską świątynię w Kathmandu. Bodnath uważana za jedną z najważniejszych buddyjskich świątyń i będąca miejscem pielgrzymek z całego świata. Spacerowaliśmy sobie po wielkiej stupie z wszystko widzącymi oczami namalowanymi na czterech ścianach. Weszliśmy do świątyni i słuchaliśmy mnichów w czasie mantry oraz oglądaliśmy złote posągi, a następnie w czasie spaceru uliczkami w odnóżach świątyni Paweł usłyszał:
- Byłeś w Dharamsali
- yyyyyyyyyy - Paweł lekko zmieszany
- Byłeś w Dharamsali miesiąc temu na spotkaniu z jego ekscelencją Dalajlamą! Siedziałeś na środku wśród mnichów. Pamiętam Cię! - mówił podekscytowany
- Tak - odpowiedział Paweł w szoku, że w innym kraju miesiąc po wydarzeniu spotyka kogoś kto go pamięta kojarzy.
Teraz mogliśmy się dokładnie przyjrzeć. Naszym oczom ukazał się około 45 leni łysy mnich ubrany w czerwoną szatę. Uśmiechnięty od ucha do ucha zabrał nas do szkoły dla mnichów, gdzie akurat odbywała się przerwa obiadowa. My usiedliśmy przed budynkiem i spędziliśmy popołudnie na rozmowie. Opowiedział nam o tym jak w Tybecie stracił swoją rodzinę z rąk chińczyków. O tym, że nie może wrócić do swojej ojczyzny i  o tym jak mu się teraz mieszka w Dharamsali. Była to dla nas lekcja życia i pokory.
 
Po rozstaniu już samotnie odwiedziliśmy szkołę dla małych mnichów, gdzie mieliśmy przyjemność rozdać kilka kartek z polski. Po miłym popołudniu zgodnie z planem ruszyliśmy dalej.
 
Do Nagarkotu mieliśmy propozycje wyprawy za 30$ prywatnymi taksówkami, ale wystarczyło się chwile pokręcić po mieście żeby dojechać tam za dokładnie 0,93$.
W pierwszym busie poznaliśmy Nepalczyka z dziewczyną, który szybko przestał ją obejmować i po pierwszym pytaniu skąd jesteś szybko przeszedł do rzeczy. Dalsza część rozmowy wyglądała tak:
- Jesteś bardzo przystojny - powiedział Nepalczyk przestając obejmować swoją dziewczynę, która odwróciła się do okna.
- Dziękuje - krótko Paweł
- Masz bardzo ładną twarz - kontynuował
- :)
- Mam też kolegę z Europy, z Francji, możesz go poznać...
- yyyyyy... a wiesz jak dojechać do Nagarkotu?
 
Po przesiadce najpierw Kathmandu do Bhaktapur, a później w Bhaktapurze do Nagarkotu trafiliśmy na siedzenie przy szoferce pomiędzy Nepalskim dzieckiem z wielkimi wymalowanymi oczami, a nepalskim mężczyzną. Znajomość została zawarta w momencie jak jeden z Nepalczyków wyrzucił Pawła pustą butelkę przez okna widząc, że nie ma co z nią zrobić. Przed tym Paweł chciał powstrzymać towarzysza podróży, ale nie zdążył. Ogólne zdziwienie reakcją Paweł wytłumaczył tym, że nie chciał śmiecić. Wtedy do akcji sąsiad z lewej. Mimo, że mówił po Nepalsku można było zrozumieć, że tłumaczy wszystkim, że "plastik się bardzo długo rozkłada w środowisku" i "że śmiecenie nie jest dobre". Wszyscy słuchali z uwagą i zaciekawieniem jego charyzmatycznej wypowiedzi i na koniec zgodnie stwierdzili jakby się pocieszając, że w sumie tam już było dużo śmieci, wiec można uznać, że było tam śmietnisko. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że człowiek który przemawiał jest księdzem. Jak skończył usiadł i zapoznał się z Pawłem, a po chwili przedstawiając się jako protestancki ksiądz. Po studiach w Indiach zamieszkał z żoną i dziećmi w Nagarkocie gdzie budował właśnie kościół. Na dowód tego wszystkiego, tak jakby nie chciał być osądzony jako naciągacz, przedstawił uprawnienia kapłańskie oraz dokumenty z planami dalszej budowy kościoła z którymi wracał z urzędu. Gdy okazało się, że Paweł nie ma jeszcze zarezerwowanego nigdzie noclegu zaprosił go do siebie oznajmiając, że "ma wystarczająco miejsca i będzie mu bardzo miło". Chwilę się wzbranialiśmy nie chcąc robić kłopotu, ale ostatecznie również z przyjemnością przyjęliśmy zaproszenie.
Kościół okazał się kwadratowym domem gdzie jedno piętro to ogromny pokój w stronie surowym z jedynie z czterema łózkami w ragach gdzie na tą chwile mieszkał ksiądz j jego żoną, 2 córki i syn, siostrzeniec i siostrzenica oraz chory mężczyzna, który przybył do nich z nadzieją wyzdrowienia. Histerie tego człowieka opowiedział nam ksiądz. 5 lat temu pojawił się bóle nóg uniemożlwiające chodzenie. Lekarze okazali się bezradni, a człowiek ten trafił przez przypadek na tą rodzinę, która pozwoliła mu zamieszkać z nimi. On sam zaczął modlić się z nimi, chodzić do kościoła i... wyzdrowiał. Wrócił do siebie gdzie normalnie pracowała. Teraz wrócił po 5 latach z prośbą o pomoc, bo bóle wróciły. Na dzień dzisiejszy całe dnie spędzał w łóżku. Piętro niżej cały poziom to prostokątna kaplica z czerwoną wykładziną i krzyżem na końcu, która służył jako miejsce odprawiania mszy dla niewielkiej grupy wiernych. Gdy Paweł spytał jak pozyskuje wiernych to dowiedział się, że polega to na tym, że wraz z żoną i dziećmi chodzą od domu do domu i zachęcają do przyjścia. Powiedział, że nie jest to łatwe i opowiedział jak 5 lat temu został pobity przez mnichów podczas spaceru niedaleko swojego domu. Na najniższym poziomie mieszkali rodzicie żony księdza, ale jak powiedział oni nadal są Hinduistami i nie może ich przekonać. Szybko stwierdził, że się nie poddaje i widzi postępy.
 
Po poznaniu rodziny poszliśmy w Pawłem na samotny spacer po Nagarkocie, aby zobaczyć miejscowość i zorientować się jak dojść do punktu widokowego. Sprawdzenie drogi było istotne o tyle że czekał godzinny nas samotny marsz lasem o 5 rano czyli w kompletnej ciemności, a wiec chcieliśmy wiedzieć przynajmniej w którym kierunku iść.
Na kolacje wskoczyliśmy do restauracji w której poznaliśmy przemiłą parę z Bangladeszu. Spotkanie zakończyło się wspólnym zaproszeniem do ojczystych krajów, które mamy nadzieje dojdzie do skutku. Innym polskim akcentem tej kolacji był czarno-biały obraz na ścianie namalowany przez Polaka.
 
Po powrocie do kościoła wieczór spędziliśmy wspólnie z cała rodziną i gośćmi przyglądając się jak wygląda modlitwa przed jedzeniem, jak wygląda wspólny posiłek i wspólne wieczorne śpiewy z gitarą. Jeśli możemy mówić o mistycznych momentach to ten był takim. Za oknem było już ciemno i rozciągał się jedynie widok na doline w której widać było pojedyncze światła.
 
Nam jako towarzyszy snu w kościele wyznaczono syna i siostrzeńca księdza. Dzięki temu wieczór w śpiworach upłynął nam na rozmowach o różnicach kulturowych polski i Nepalu. Nam udało się też dużo opowiedzieć o Polsce, życiu i polskich dziewczynach... Nie wiem czy ostatni temat sprawił zaciekawienie, ale syn oświadczył ze wstaje rano z nami i zaprowadzi na wschód słońca.
 
Rano stwierdziliśmy, że nie będziemy go budzić, po pierwsze bo nie chcieliśmy żeby czuł się w obowiązku nam towarzyszyć, a po drugie nie chcieliśmy się spieszyć z powrotem, a dlatego że wszystko działo się w niedziele i od rana wraz z całą rodziną miał on uczestniczyć w porannej mszy. My zostaliśmy zaproszeni na msze o godzinie 10:30.
 
Droga do punktu widokowego wymagała odwagi, bo szybko wyszliśmy z Nagarkotu i szliśmy poza zabudowaniami drogą przy i w lesie od czasu mijając jedynie bezpańskie psy, które początkowo nie wiedzieliśmy czym są, bo w oddali świeciły się jedynie ich oczy. Dopiero jak zbliżyliśmy się do tego obiektu na drodze to okazywało się, że jest to pies często jeszcze bardziej przestraszony niż Paweł.
W pewnym momencie idąc już głębokim lasem usłyszeliśmy rytmiczny tupot i śpiewy. Długo nie wiedzieliśmy co to jest, bo brzmiało to jakby ktoś jakiś rytuał bądź obrzęd. Po chwili jednak głosy te zaczęły się zbliżać, a drogą w naszym kierunku biegły z 4 kompanie żołnierzy. Po minięciu nas bez większej uwagi doszliśmy do punktu widokowego, gdzie musieliśmy jeszcze z 20 minut poczekać na słońce i gdzie całkiem sporo osób pojawiło się zwożonych z punktualnością japońskiej kolei busami z Nagarkotu.
Wschód słońca? Bez historii. Nie żeby nam się w tyłkach poprzewracało, bo pasmo górskie niezłe, ale po wschodzie słońca w Poon Hill mamy bardzo wysoko postawioną poprzeczkę. Pozatym pogoda sprawiła, że nie było szans na zobaczenie Mont Everestu czyli punktu głównego naszej wyprawy do Nagarkotu. Więc po spędzeniu dłuższej chwili na górze i wypiciu herbaty  zeszliśmy do budki pod punktem widokowym gdzie Paweł zjadł jakiś groszek na ciepło i spacerem wróciliśmy do kościoła na mszę jeszcze raz mijając biegnących z  śpiewem na ustach żołnierzy.
 
Gdy przyszliśmy wierni siedzieli już na sali, a ksiądz jeszcze przygotowywał się piętro wyżej. Nasze pojawienie się ewidentnie ucieszyło księdza i dodało mu prestiżu wśród wiernych, którzy byli podzieleni na dwie części. Z jednej strony siadały kobiety, a na drugiej połowie sali mężczyźni. Sama msza też znacząco różniła się od znanych nam w Polsce. Pierwsza cześć mszy to śpiewy zabranych na sali przy akompaniamencie gitary i tamburyna. W tym czasie ksiądz siedział z wiernymi i wspólnie śpiewał. Wśród wiernych można było zobaczyć kobiety ubrane po hindusku z kropką miedzy oczami, a wszyscy siedzieli po turecku lub na piętach. Po śpiewach jedna z córek zabrała wszystkie dzieci do sali na msze dla dzieci, a ksiądz wygłosił kazanie. Następnie przeczytał fragmenty pisma świętego i wszyscy przeszli do wspólnej modlitwy. Modlitwa różniła się tym od znanych nam w Polsce, że wszyscy mówili co innego. Mówili w innym tempie, jedni ciszej, inni głośnie, a inni bardzo głośno. Niektórzy podnosili ręce do góry, inni zamykali oczy, a kto inny z jedną ręką w górze lekko potrząsał swoim ciałem. Znak do zakończenia dał ksiądz i dalej wśród wiernych powędrował kosz na datki. Nie wiele osób je składało, ale kosz trafił do każdej osoby i każdy wykonywał ruch ręki jakby coś tam wsadzał. Dalej dwie nowe osoby na sali czyli Paweł i kobieta z drugiej połówki miały za zadanie wstać i się przedstawić. Po czym zostały nagrodzone brawami. Paweł jakby trochę intensywniejszymi. Na koniec wszyscy podeszli do chorego gościa, który całą msze siedział na ziemi i który z trudem wstał po słowach księdza. Po otoczeniu go przez wszystkich zabranych zaczęto się modlić za jego zdrowie tak jak wcześniej czyli równocześnie na głos, ale w swoim tempie i swoimi słowami. Tylko ksiądz przyłożył rękę do jego głowy opuście wzrok i modląc się w ciszy.
 
Po mszy po raz drugi zjedliśmy wspólnie posiłek i mimo pewnych obaw o żołądek i "inną florę bakteryjną wody" jak mówił Paweł posiłek był najsmaczniejszym posiłkiem jaki Paweł jadł w Nepalu. Na rozstanie Paweł dostał od księdza błogosławieństwo na dalszą podróż i zaproszenie w przyszłości do Nagarkotu, ale już z żoną, bo Paweł ma "już 30 lat!".
 
Bhaktapur okazał się najładniejszym miastem w Nepalu, ale najbardziej intrygujące i sprawiło Pawłowi najwięcej satysfakcji było minięcie sposobem punktów kontrolnych, gdzie sprzedawano wejściówki za złodziejskie 15$ dolarów dla obcokrajowców, aby wejść do centralnej części miasta i podziać uliczki starego miasta.
 
Dalej to już tylko powrót do Kathmandu, ostatnia noc i oszukanie systemu czyli dojechanie na lotnisko za 25 rupii lokalnym autobusem, a nie za 600 rupii taksówką. Mimo jakiś nadzwyczajnych korków, które nawet zaskoczyły mieszkańców i 2846 pytaniach Pawła do siedzącej obok kobiet "Czy to już lotnisko?" dojechaliśmy punktualnie. Kolejny raz sprzyjało nam szczęście, bo w samolocie dostaliśmy miejsce przy oknie, a Malezyjskie Stewardessy... O Matko z Córką...
 
Kathmandu








































 

 
 

































Powiesz brutalne to. Ja powiem bystre oko zauważy miłość w tle...

 


















Sklep zoologiczny.
















"W sumie kupiłbym pierścionek, ale to niezła suka..."


Najwyższy budynek w Kathmandu.


Next Generation.








Maszyny do szycia dla nowobogackich.

Maszyny do szycia dla Hipsterów.







 
 Paweł w hotelu został poczęstowany "prawdziwie nepalskim obiadem". Mówił, że bardzo dobre.
 
i komercyjne desery...
 
 








 


 
 










 
Kathmandu Boudhanath Stupa
 
 


















 
 

 
 
 




 


 
 









 









Nagarkot


 Znawca Piękna.
 

















Obraz w jednej z Nagarkockich restauracji namalowany przez Polaka.
 
 

 
 
 Nepalski danie numer 1.
 





 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 



 
 
 















 







 
 

 
 

 
Po raz drugi posiłek pobytu w Nepalu. 
 

Odwieczne związki władzy i kościoła...
 
Nepalski kościół w budowie.
 
 
 
Bhaktapur
 




















 
 









 




 






 
 
 
Kierunek Indonezja!
 
Pierwszy raz nikt nie patrzył na Pawła, tylko na dwóch Nepalczyków z drabiną.
 
 
Korek!














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz