czwartek, 9 października 2014

Indie: Delhi 1

 



Delhi przywitało nas działającym WiFi na lotnisku, brakiem prób naciągnięcia na taksówkę i pomocnym personelem, który wskazał jak tanio dojechać do metra, które w szybki sposób dowiezie nas do centrum. Udało nam się zarezerwować tani i dobrze oceniony nocleg i za grosze ruszyliśmy do centrum. Metro było najnowocześniejszym jakim w życiu jechaliśmy (później się dowiedzieliśmy, że ta linia uznawana jest jako druga najlepsza linia metra na świecie). Linia specjalna dla lotniska, w której są nowoczesne wagony wyjeżdżające na zewnątrz i pozwalające w klimatyzowanych i wygodnych fotelach oglądać zielone i rozległe Delhi. Delhi wyglądało przepięknie. Bezchmurne niebo, ogromne połacie drzew, niska i rzadka zabudowa. Byliśmy zachwyceni i kolejny raz zachwalaliśmy decyzję zakupu biletu samolotowego. Nie wiem czemu, ale wtedy też padło hasło: "Nie chwal Delhi przed zachodem słońca..."
Gdy dojechaliśmy do centrum zastanawialiśmy się gdzie jest widziane miasto z perspektywy metra. Setki jeśli nie tysiące tuk-tuków i riksz, OGROMNE korki, a zieleń gdzieś wyparowała. Za to pojawili się myśliwi... znaczy masa policji z strzelbami jak na niedźwiedzie. Dość szybko dowiedzieliśmy się, że mosty, którymi chcemy przejść są zamknięte i mamy próbować peronem przez dworzec. Tam dowiedzieliśmy się, że centrum jest zamknięte, bo właśnie rozpoczyna się 9 dniowy Hinduski festiwal (święto na miarę ramadanu). Otrzymaliśmy polecenie wejścia do tuk-tuka i pojechania do Government of India, gdzie po kilku pytaniach co tu robimy, skąd jesteśmy i czy nie mamy dziadka w Pakistanie otrzymamy przejściówki do stref zamkniętych. Przejściówek nikt nie zamierzał nam dać, a z hotelu do którego się wybieraliśmy w rozmowie telefonicznej otrzymaliśmy informację, że najlepiej jak "j a k n a j s z y b c i e j wyjedziemy z Delhi!!!" Nie dawaliśmy za wygraną, wybraliśmy się do innego hotelu, który na bookingu wskazywał wolne pokoje. Po negocjacjach z kierowcą tuk-tuka, czyli naszym nie zgadzaniu się na jego cenę i jego gonieniu nas i pomniejszaniu ceny oraz obietnicach, że zawiezie nas pod wskazany hotel rikszarz dowiózł nas pod inny hotel... Po odwiedzeniu kilku hoteli i dowiedzeniu się, że wszystkie pokoje są zajęte ze względu na festiwal inny rikszarz obiecał zawieźć nas do miejsca dla turystów gdzie nam pomogą. Miejsce dla turystów okazało się jednak biurem podróży, gdzie kompletnie nas nie słuchano proponując kilkudniowe wycieczki po złotym trójkącie (Delhi – Agra – Jaipur) za kilkanaście tysięcy rupii. Oczywiście z uśmiechem na ustach oferowano sprawdzenie następnego dnia rano pociągu, autobusu do Agry i z jeszcze większym uśmiechem mówiono nam, że nie ma. Jeśli chodzi o hotele to oferowano nam albo bardzo drogie noclegi, albo... brak miejsc. Oczywiście z wielkim uśmiechem. Po długich negocjacjach o godzinie 22:00 mieliśmy ruszyć za kwotę 200zł samochodem 250km do Agry w której kierowca miał zawieźć nas pod drzwi naszego hostelu.
Przez kolejne 3 godziny strasznie zmęczeni próbowaliśmy zasnąć w taksówce, ale kierowca średnio nam na to pozwalał oferując kolejne wycieczki (oczywiście w ukryciu poza biurem podróży) podczas, których załatwi nam transport przez te dni oraz bilety, hotele, oprowadzenie i wszystko co potrzebne. Wszystko to w jego klimatyzowanym samochodzie. Oczywiście za pokaźną sumę. Klimatyzowanym gdy rozmawialiśmy, bo gdy próbowaliśmy zasnąć dyskretnie tą klimatyzację wyłączał. Dodatkowo podczas jazdy kilkukrotnie szarpnął kierownicą dość energicznie tak jakby sam zasnął i się obudził. Tłumaczył, że wąż przechodził przez autostradę...
Gdy dojeżdżaliśmy do Agry wspomniał, że Turist Rest House w którym śpimy ma problemy z prądem oraz z WiFi, a poza tym jest w nim dużo komarów i Paweł ma uważać na malarię i on nam pokaże hotel r e k o m e n d o w a n y przez niego. Nie zgodziliśmy się i oczekiwaliśmy zawiezienia pod właściwy hotel. Podjeżdżając pod hotel pokazał nam bramę do Taj Mahal oraz "zamkniętą" drogę gdzie za kilka kroków znajduje się nasz nocleg, ale zatrzymał się pod "rekomendowanym" hotelem i szybko wzywając właściciela zachęcał, żeby Paweł zobaczył pokój. Po ciężkim dniu i naciąganiu w żywe oczy nie mieliśmy ochoty na dalszą rozmowę z nim i po krótkiej kłótni i jego uspokajaniu nas oraz słowach, żebyśmy nie krzyczeli, bo to jest spokojna... muzułmańska dzielnica. Zabraliśmy plecak i ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego hostelu.
Szybko okazało się, że znajdujemy się w obcym mieście, w środku nocy, w ciemnej uliczce w niskiej zabudowie, i masą komarów nad głową, gdzie od czasu do czasu przejedzie jakiś motor z młodymi hindusami. Szybka dedukcja wykazała, że nasz hotel miał się znajdować 7 km od Taj Mahal, a my byliśmy pod jego bramą! Gdy podjechał tuk-tuk negocjacje były, krótkie i zakończone obietnicą, że kierowca otrzyma swoje pieniądze po dowiezieniu pod wskazany hotel. Ruszyliśmy z nim, a on zawiózł nas pod... zły hotel. Na szczęście recepcjonista podpowiedział mu, że właściwy znajduje się 200 metrów za zakrętem, gdzie przywitał nas śpiący na motorze w pozycji na wznak recepcjonista (w Polsce taką jogę to jest w stanie wykonać tylko żul po pijaku). Pokój czekał, a my szybko zasneliśmy. Gdy nie chcemy zapeszać mówimy: "Nie chwal Delhi przed zachodem słońca".

P.S.
Przestrzegamy przed tym Panem i korzystaniem z jego usług.



Wszystkich podróżujących po Indiach zachęcamy do bezkompromisowości jeśli chodzi o płacenie czy przekazywanie kartek z potwierdzeniem uiszczonej opłaty przed dowiezieniem w oczekiwane miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz