sobota, 11 października 2014

Indie: Agra


Piątek jest dniem w którym Taj Mahal jest zamknięte dla obcokrajowców i wstęp mają jedynie muzułmanie, którzy modlą się w meczetach obok. Wybraliśmy się na spacer wokół Taj Mahal i po gęsto zaludnionym Mumbaju, rajskich plażach na Goa tym razem wskoczyliśmy w sam środek... muzułmańskich uliczek. Zabudowa, wąskie uliczki i ludność nie kojarzyła nam się z Indiami. Dodatkowo z racji zamknięcia Taj Mahal nie przyjechały tego dnia jednodniowe autobusy z Delhi, a więc byliśmy jedynymi białymi wśród masy muzułmanów. W meczetach obok Taj Mahal i przy bramie trwały modły.














Wieczorem podczas kolacji w hostelu przyglądali się sobie nawzajem mały muzułmanin i Paweł (trwają dyskusje kto komu bardziej). Wymiana spojrzeń zakończyła się rozmową z jego starszymi braćmi/kolegami i przekazaniem małemu muzułmaninowi pocztówek z Wrocławia oraz zdobyciem nowych znajomości na fb. Tu też pojawiła się refleksja, a może tak miał być? Może mieliśmy umoczyć w Delhi? Żeby znaleźć się dzień wcześniej w Agrze, nawiązać nietypowe znajomości i sprawić tyle uśmiechu na twarzy? Kilka dni później jeden z nich na fb oznaczył Pawła (...i 35 innych osób) i napisał: "Today I Caught Myself Smiling For No Reason Then I Realized I Was Thinking About You........"
Może tak miało być?

Drugiego dnia wybraliśmy się o świcie do Taj Mahal. Mimo napięcia i podniecenia, myśli na chwile uciekły nam w refleksje jak wiele się dzieje o 6 rano w Agrze (tym bardziej w takim mieście jak Agra!). Agra wyglądała jak 25 kilometr maratonu. Co chwile mijaliśmy osoby biegające. Można było zobaczyć biegające grupy 20 osobowe, żołnierzy biegających z pełnym ekwipunkiem i karabinem w ręce, pary, osoby biegające samemu i osoby biegające samemu... tyłem. Na boiskach rozgrywały się mecze krykieta, a na boiskach do koszykówki mecze 1 na 1. Spotkaliśmy też grupę bokserów gdzie poza dwójką, która toczyła sparing (oczywiście na środku ulicy), pozostali robili pompki.




Lubimy miłosne historie, a to miejsce jest stworzone z miłości zastępczo nazywane "Place of Love". Lubimy legendy, a ta dotycząca Taj Mahal mówi, że Śahdźahan kazał obciąć palce architektowi oraz jego pomocnikom, aby nie stworzyli dzieła dorównującego mauzoleum. Lubimy magię, a osoby które wbiegną pierwsze do mauzoleum usłyszą "dżwięk nieskończoności" - niezwykły odgłos wibracji tworzony przez cyrkulację powietrza. Lubimy nieprawdopodobne historie, a gdyby wyciąć okrucieństwo Mongołów to historie tamtych lat możliwe, że są inspiracją dla scenarzystów serialu Dynastia lub Moda na sukces. Lubimy symetrię. Tworzymy ją w domu w salonie. W kuchni na stole. Podobają nam się symetryczni ludzie, gdzie królową symetrii była Monroe, więc podoba nam się Taj Mahal, bo jest perfekcyjnie symetryczny wraz z całym swoim otoczeniem. Lubimy detale, a detale Taj Mahal dotyczą każdego elementu i każdego centymetra. Lubimy rozmach, a Taj Mahal budowano 21 lat produkując niektóre elementy w odległych miejscach i transportując je 6 miesięcy na słoniach. Lubimy szaleństwo, a Taj Mahal jest wymysłem szaleństwa i ogromnego bogactwa. Dlatego właśnie tak lubimy Taj Mahal.















Po zwiedzaniu Taj Mahal wybraliśmy się rikszą do Fortu Agra. Po męczarniach jakie przechodził Pan wwożący nas pod górę postanowiliśy zejść, dać mu napiwek i dalszą drogę przebyć na piechotę. Zmęczeni dniem, zwiedzaniem Taj Mahal, bardziej z obowiązku niż z przyjemności przeszliśmy przez rozległe i duże sale Fortu. Ze wszystkiego najbardziej podobała nam się historia, że Śahdźahan ("sponsor" Taj Mahal) został na starość uwięziony w jednej z wież przez syna. Legenda głosi, że zmarł tu po wielu latach ze złamanym sercem oglądając z daleka mauzuleum swojej żony. Dowody wskazują, że bezpośrednią przyczyną śmierci było przedawkowanie opium połączone z długotrwałym przyjmowaniem afrodyzjaków. Paweł powiedział, że dla niego obie te historie się łączą...


















Wracając tuk-tukiem zatłoczoną i jak zawsze głośną ulicą do hostelu nagle usłyszęliśmy ryk i przez ceglany, całkiem wysoki płot przeskoczył "byko-łoś" o wadze 250 kilogramów i jakimś cudem pomiędzy samochodami, rikszami i naszym tuk-tukiem przebiegł przez ulicę, schylił się pod szlabanem i zniknął za płotem w zaroślach. Byłoby średnio ciekawie gdyby uderzył w naszego tuk-tuka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz