Pociąg
na Goa mieliśmy o godzinie 16:55 więc po wymeldowanie z hotelu nie
było wystarczająco czasu, żeby dużo zwiedzać. Zobaczyliśmy
najważniejszy dworzec w Mumbaju, który był blisko nas (niestety
nie z niego ruszaliśmy dalej), ale celem dnia było wymienić
walutę, zjeść i znaleźć WiFi. Wydawało się, że dobrym miejscem
będzie spróbowanie tutejszego Burgera w McDonaldzie. Burger okazał
się beznadziejny, WiFi nie działało, a toalety w restauracji nie
było. Znajdowała się tylko po wyjściu do Galerii. Galerii znaczy
dwóch sklepów z t-shirtami i toalety. W toalecie była dość
komiczna sytuacja. Paweł wchodzi i widzi obskurną toaletę, a w
niej wąski korytarz i 5 pisuarów. Pierwsze 4 były zajęte i
ostatni wolny, więc Paweł do niego podszedł. 4 Hindusów rozmawia
ze sobą w ogromnym smrodzie jaki tam panował, natomiast z piątego
zaczeły dochodzić na całe pomieszczenie odgłosy walki żeby nie
zwymiotować: "Błeeeeeeee!", "Yyyyyyyyyy",
"Błeeeeeeeeeee!!!!"
Wcześniej
podpytaliśmy za ile dojedziemy z hotelu na dworzec. Propozycja 350
rupii wydawała się korzystna, ale Paweł stwierdził, że "będzie
negocjował", bo na pewno można taniej. Po wyjściu z hotelu
otrzymywaliśmy propozycje za 400 rupii, więc poszliśmy szukać
dalej. Przed wyjazdem, dobre dusze mówiły Pawłowi "słuchaj
swojego ciała" i "słuchaj intuicji". Tym razem nie do
końca Paweł posłuchał intuicji...
Podeszliśmy
do najbardziej zdezelowanego samochodu licząc, że dzięki temu cena
będzie najniższa. Zapytaliśmy za ile dojedziemy na wskazany
dworzec i uzyskaliśmy odpowiedź, że za 250 rupii i mamy wsiadać.
Kierowca nie mówi słowa po angielsku i mieliśmy wrażenie, że nie do końca wie gdzie chcemy jechać. Cena była za
niska, więc może pomylił dworzec z tym niedaleko? Rzeczywiście
potrzebne były konsultacje z pobliskim sklepikarzem, który
wytłumaczył gdzie chcemy jechać kierowcy i cena urosła do 400
rupi, a ze względu, że nie chcieliśmy ryzykować spóźnienia na
pociąg zdecydowaliśmy się ruszyć. Kierowca początkowo jechał w
mniej więcej dobrym kierunku wg mapy oraz wzdłuż torów kolejowych
co wydawało się dobrym znakiem. Droga miała trwać około 40 minut
zdezelowaną taksówką, w której taksówkarz jadąc w jednej ręce
trzymał ścierkę, którą wycierał co chwilę sobie kierownicę, a
spodnie miał umazane czymś czerwonym - na pewno to nie było curry...
W
pewnym momencie zjechał ze skrzyżowania na pobocze pod budynek,
zaczął coś mówić czego kompletnie nie rozumieliśmy i pokazywać
na budynek. Po chwili niekonstruktywnej "rozmowy" wskazał
na plecak, w którym były wszystkie, dokumenty, karty i pieniądze.
Kompletnie go nie rozumieliśmy i Paweł udawał że nie wie, że
chodzi o plecak. W pewnym momencie Paweł spytał czy chodzi o jakieś
dokumenty (aby odejść od tematu pieniędzy, karty i laptopów). Co
sprawiło, że kierowca z entuzjazmem przytaknął. Ewidentnie chodziło
o jakieś Pawła dokumenty, ale Paweł nie chcąc nigdzie wychodzić i
wyciągać czegokolwiek z plecaka, a na pewno nie swoich dokumentów
nie wiedomo komu i nie wiadomo gdzie... otworzył schowek w samochodzie i udał,
że szuka... dokumentów. Sprawiło, to że wyraźnie zdegustowany
taksówkarz ruszył energicznie przed siebie. Ewidentnie nieubawiony
jechał prosto. Dalej nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy, napięcie
rosło, po lewej stronie autostrady wylotowej z Mumbaju pojawiły się
slumsy. Dokładnie tak jak wyobrażamy sobie slumsy – niska zabudowa
głównie z blachy falistej, suszące się rzeczy, labirynt wąskich
uliczek, dzieci bawiące się przy rozwieszonym praniu i... anteny
satelitarne na dachu. Przyglądaliśmy się temu z góry autostrady,
zastanawiając się jeszcze o co chodziło temu taksówkarzowi, gdy
nagle zjeżdżając z wiaduktu taksówkarz zawrócił (oczywiście na
"zakazie") i nagle zaczeliśmy jechać pod prąd, czteropasmową "Highway". Samochody z naprzeciwka zaczęły się
rozjeżdżać na boki, aż Paweł zaczał mu podpowiadać o
zbliżających się samochodach krzycząc po Polsku: "Uwaga!".
Na pytanie "Where Are We Going?!!!" potrafił odpowiedzieć
niezrozumiale jedynie coś po swojemu. Zdecydowanie nie widzieliśmy
już żadnych torów i zdecydowanie nie wiedzieliśmy czy jedziemy w
dobrym kierunku. Za to widzieliśmy jak wjeżdżamy w slumsy gdzie
czeka kilka jego kolegów i mimo dotychczasowej bariery w komunikacji z łatwością
przekażą komunikat o oczekiwaniu zajrzenia do plecaka. Po chwili
jednak nie zjechaliśmy w slamsy, ale jechaliśmy w nieznanym nam
kierunku, a nasz kierowca wyglądał niezmiennie na zniesmaczonego. Po
bliżej nie określonych minutach ukazał się naszym oczom dworzec i
nasz kierowca automatycznie zamienił się w bohatera, który wcale
nie chciał nas oszukać, a my niesłusznie w myślach źle go
osądzaliśmy.
Ten
dworzec mimo, że w nazwie miał "Główny" bardziej
przypminał Warszawę Wschodnią niż Centralną. Przyszło nam
czekać ponad godzinę na pociąg. Może to dzięki temu skrótowi...
Słynne
pociągi w Indiach są długie, a perony czasem mają kilometr. Nasz
wagon był jednym z ostatnich, co przy nadal zbyt ciężkim plecaku
nie było powodem do radości, ale pozwoliło przyjżeć się koleji.
Gdy doszliśmy do naszego wagonu znaleźliśmy kartkę, która była
listą pasażerów przyczepioną do wagonu. Wśród wielu nazwisk
było i Pawła ze wskazanym numerem miejsca.
Wagon,
którym jechaliśmy przypomniał dawne polskie pociągi pośpieszne
gdzie w miejscu 4 osobowym w czasie dnia siedzą z jednej strony 4 a
z drugiej 3 osoby, a w miejscu korytarza kolejne 2, bo wagon jest
otwarty. W nocy tak się wszystko zmienia, że powstaje 9 miejsc
sypialnych w "przedziale", a bagaże chowa się pod fotele.
Początkowo
byliśmy sami w przedziale i niewiele osób było w naszym wagonie.
Nagle przez okno zauważyliśmy mężczyznę prowadzącego taczkę
wyładowaną bagażami. Nasz plecak to była jedna ósmą tego co
wiózł ten Hindus. Już wtedy byliśmy pewni, że będzie siedział
koło nas. Po chwili pojawił się inny młody dobrze zbudowany
Hindus, rzucił jedną torbę i powiedział z uśmiechem od ucha do
ucha: "będzie tego więcej". Kilka minut później bagaże
zasłaniały wszystko i przybyło dwóch nowych pasażerów. Tylko
dzięki temu, że byliśmy przed nimi w wagonie nasz plecak miał
swoje miejsce. Następnie pojawił się starszy z wąsem właściciel
zawartości toreb i wyjaśnił, że jest właścicielem fabryki ubrań
i butów na południu, a w torbach są próbki, z którymi przyjechał
do Mumbaju, aby zaprezentować je detalistom, aby mogli na wybrane
sztuki złożyć zamówienie. Jego młody towarzysz przywitał się i
częstując nas frytkami rozpoczął proces integracji pytaniem:
"Skąd jesteśmy?". Po odpowiedzi zaczął rozmawiać z
właścicielem fabryki. Mimo, że nic nie rozumieliśmy
wywnioskowaliśmy, że pyta gdzie jest Polska. Paweł szybko mu
powiedział, że znajduje się między Niemcami, a Ukrainą. To
zamknęło temat.
Paweł
zapytał właściciela fabryki czy mam kontrahentów w Europie.
Odpowiedź była negatywna, ale sprawiła błysk w oku
przedsiębiorcy. Od tego momentu rozmowa prowadzona była na dwa
fronty. Młody pytał: Czy w Polsce mówi się po Polsku i Angielsku?
Pytał się gdzie Paweł uczył się Angielskiego (nie wiemy czy nas
nie obrażał?!). Oznajmiał, że u nich jest przynajmniej 35 języków
często niepodobnych do siebie i on zna 7. Za to starszy skuszony
perspektywą handlu w Europie zaczął rozciągać spodnie, które
miał na sobie pokazując jakie są elastyczne i Paweł również
kilkukrotnie musiał upewnić się, że naprawdę są elastyczne. Po
testach zaczął wypytywać Pawła ile u nas kosztują Jeansy. Szybko
wyciągnął z kieszeni telefon, dzięki czemu Paweł zobaczył jego
zdjęcie z innym Hindusem, który podobno był Ministrem oraz
kolekcje butów nową, kolekcję butów starą, kolekcję spodni
nową, kolekcję spodni starą, kolekcję koszulek nową, kolekcję
koszulek starą, kolekcję... W tym czasie młody prosił Pawła,
żeby go nauczył parę słów/zdań po Polsku. Sformułowania takie
jak: Dzień dobry, Jak się masz?, Do widzenia, wypowiadał
dramatycznie źle, ale po kilku próbach Paweł w końcu powiedział
mu, że całkiem nieźle i ewidentnie sprawiło mu to radość. Byli
pierwszymi osobami, które otrzymały od nas kartki. Młody był tak
zachwycony, że mimo, że na kartce były tylko 3 zdjęcia Wrocławia
siedział i co chwile się w nią wpatrywał i uśmiechał. Radość
płynęła z jego oczu...
W
trakcie jazdy przechodzili sprzedawcy przez wagon wykrzykując:
"cziken birjani, cziken birjani, cziken birjani", aby
chwile za nim przeszedł kolejny krzycząc: "cold water, cold
water, cold water" i kolejny: "lays, lays, lays" i
kolejny: "cold drinks, cold drinks, cold drinks" i tak w tą
i z powrotem po całym pociągu co 120 sekund.
Gdy
zbliżałą się godzina snu, pociąg już był prawie wypełniony
nowymi podróżnymi, którzy z rozbrajającym luzem akceptowali, że
nie ma miejsca dla ich bagażu. Powoli ludzie zaczeli układać się
do snu. Część już spała, większość zaczeła przygotowywać
posiłki zabrane ze sobą w metalowych pojemnikach i woreczkach
śniadaniowych. W pociągu unosiły się odgłosy chrapania i zapachy
hinduskiego jedzenia. Starszy Hindus okazał się Muzułmaninem.
Uklęknął na fotelu i zaczął odmawiać moglitwę pokłaniając
się w stronę okna. Panowała względna cisza, tylko co chwilę
przerywana: "cziken birjani, cziken birjani, cziken birjani!".
Paweł
dostrzegł wolne, nie jego, miejsce na górze i postanowił tam się
położyć wraz ze słuchawkami na uszach. Kilka lat po przeczytaniu
książki Paweł postanowił odsłuchać w wersji audio książkę:
Gringo wśród dzikich plemion Wojciecha Cejrowskiego. W czasie
słuchania zasnął, a gdy się obudził Pan Cejrowski powiedział idealny morał na początek jego podróży:
"Pracochłonne docieranie dokądś to tylko kwestia techniczna.
Wyprawa to zaladwie wyczyn mięśni i trochę hartu ducha. Prawdziwe
ciekawe i wartościowe jest dopiero to co następuje później, a
więc życie codzienne pośród ludu o innej kulturze i codzienne
spostrzeganie, że człowiek pierwotny, często nazywany "dzikim"
różni się od nas jedynie ilością noszonej odzieży".
Paweł myślał, że będą to ostatnie słowa jakie usłyszy tego dnia, ale po chwili przez wagon echo niosło: "cziken birjani, cziken birjani, cziken birjani!"
Paweł myślał, że będą to ostatnie słowa jakie usłyszy tego dnia, ale po chwili przez wagon echo niosło: "cziken birjani, cziken birjani, cziken birjani!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz